wtorek, 20 października 2009

Powołanie.

Od września rozpoczęłam nowy etap w moim życiu. Po 6 latach (z roczną przerwą) ukończyłam wreszcie studia. Koniec roku akademickiego wiązał się jednak nie tylko z tym. W lipcu wyszłam za mąż, w sierpniu opuściłam gniazdko rodzinne i ukochane miasto - Poznań, przenosząc się pod Warszawę. A od września, dokładnie w dniu gdy stuknęło mi ćwierćwiecze, pracuję jako nauczycielka j. angielskiego w podstawówce. Tego, co robię, nie lubię nazywać pracą. Kocham to, co robię - każdego dnia. Nawet wtedy, gdy bywa ciężko, widzę stale to światło :) mam nadzieję tylko, że tak pozostanie.
Był Dzień Nauczyciela. I wtedy dotarło to do mnie po raz kolejny. Kwiaty, czekoladki i inne pierdołki - to akurat nie było ważne, choć w pokoju nauczycielskim one właśnie wiodły prym w rozmowach. Gdy dowiadujesz się, że jesteś ulubionym nauczycielem sześciu klas, które prowadzisz lub że 22 dzieci na 23 na lekcji ze swym wychowawcą jako ulubiony przedmiot wskazują na j. angielski albo gdy idziesz korytarzem i z daleka słyszysz swoje imię w radosnym okrzyku :) - to jest pasja:) wypełnia od środka i daje kopa, który utwierdza i motywuje. I wznosi :) Czy jest nas więcej? Tych, którzy spełniają się każdego dnia? z powołania? z miłości? z satysfakcji? z wolnej woli? z radością?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz