sobota, 7 listopada 2009

tak jest.

Bo tak to już jest - sprawiamy ból. Zbyt często nie wiemy nawet o tym, że kogoś boli. Że myśli. Że czuwa za długo i analizuje. Albo że tęskni, bardziej niż my, bo my czasem nawet ..wcale.
tak to już jest. Układasz w stosie myśli milion dróg rozwiązań, z czego każde nawet na chwilę nie pojawi się w Twoim życiu. Ale ta chwila, gdy prześwietla Ci to mózg - koloruje, wygładza, ucisza, rozśmiechuje. Więcej, więcej spełnienia. Czemu tak tego mało, jak nic :(
Bo tak to już chyba jest.

środa, 4 listopada 2009

Abi :)

Od dwóch miesięcy jest ze mną :)
tak strasznie moja!
była niespodzianką i nagrodą.
Kochany z niej sierściuszek.
Mimo wielu sprzeciwów imię chyba nie jest takie złe, bo od paru dni zaczęła już na nie reagować :)
Mądre księgi okazały się pomocne.

wtorek, 20 października 2009

Powołanie.

Od września rozpoczęłam nowy etap w moim życiu. Po 6 latach (z roczną przerwą) ukończyłam wreszcie studia. Koniec roku akademickiego wiązał się jednak nie tylko z tym. W lipcu wyszłam za mąż, w sierpniu opuściłam gniazdko rodzinne i ukochane miasto - Poznań, przenosząc się pod Warszawę. A od września, dokładnie w dniu gdy stuknęło mi ćwierćwiecze, pracuję jako nauczycielka j. angielskiego w podstawówce. Tego, co robię, nie lubię nazywać pracą. Kocham to, co robię - każdego dnia. Nawet wtedy, gdy bywa ciężko, widzę stale to światło :) mam nadzieję tylko, że tak pozostanie.
Był Dzień Nauczyciela. I wtedy dotarło to do mnie po raz kolejny. Kwiaty, czekoladki i inne pierdołki - to akurat nie było ważne, choć w pokoju nauczycielskim one właśnie wiodły prym w rozmowach. Gdy dowiadujesz się, że jesteś ulubionym nauczycielem sześciu klas, które prowadzisz lub że 22 dzieci na 23 na lekcji ze swym wychowawcą jako ulubiony przedmiot wskazują na j. angielski albo gdy idziesz korytarzem i z daleka słyszysz swoje imię w radosnym okrzyku :) - to jest pasja:) wypełnia od środka i daje kopa, który utwierdza i motywuje. I wznosi :) Czy jest nas więcej? Tych, którzy spełniają się każdego dnia? z powołania? z miłości? z satysfakcji? z wolnej woli? z radością?

sobota, 21 lutego 2009

naleśniki z warzywkami i mozzarellą ;)

dzisiejszy obiadek... naleśniki zostały wymyślone na poczekaniu, mojego autorstwa, także mam nadzieję, że walory smakowe trafią w czyjeś gusta ;)

dobra, zaczynamy

1. Otwieramy lodówkę i bierzemy wg uznania parę marchewek (jak są wieeeelkie to czasem wystarczy i jedna ;), cukinię, 2 pory. (róbcie "na oko" i dawajcie wszystkiego tyle ile lubicie).

Marchew i cukinie ścieramy na grubych oczkach, pory kroimy drobno. Podsmażamy warzywka, aż zmiękną.




2. Dorzucamy do tego 2 kostki Knorr'a (chyba wszyscy je znamy;P) tutaj miałam pod ręką akurat czosnkową i smażoną cebulkę (ale tu też możecie kombinować z przyprawami ile chcecie)




3. Wsypujemy tzw. Warzywko czy Vegetę (lub jakąkolwiek inną mieszankę przyprawowo-warzywną ;)




4. Teraz czas na pomidorki - ze dwa wystarczą, bez skórki, kroimy na w miarę zjadliwe kawałki i dorzucamy do reszty.




5. I na finał nasza mozzarella :) drzemy ją w palcach na małe kawałki, dorzucamy do naszych warzywek i podsmażamy tak długo, aż się fajnie rozpuści (stworzy takie włókna, która poprzeplatają całość) i gotowe !



Pakujemy to w naleśniki, robimy trójkąty, rulony, jak wolicie. Jest naprawdę pycha.

Najlepsze w tym przepisie jest to, że tak naprawdę można to zrobić ze wszystkiego co macie pod ręką, zamiast pora możecie użyć cebuli, można dodać paprykę, kukurydzę, w zasadzie nie ma ograniczeń :)

ja najbardziej lubię ten zestaw, wydaje mi się najsmaczniejszy :)

aha, jakby Wam za dużo soku puściły pomidorki to odlejcie (albo poczekajcie, aż wyparuje ;) ), najlepiej dawać pomidory bez gniazd nasiennych, unikniecie tego "problemu" :P

Powodzenia! jakby ktoś jakimś cudem dotarł na tą stronę i spróbował, dajcie znać jak wyszło.

Wege jedzonko

Lubię gotować. Piec. Smażyć. Pichcić.

Wegetarianizm. Nie jem mięsa od prawie 2 lat, także ozdrowiałam nieco późno.. Od samego początku było to przedmiotem ataku ze wszystkich stron i na wszelkie możliwe sposoby. Wg większości, powinnam być już łysa, bezpłodna, bez paznokci, z dziurami na twarzy, ślepa i połamana ;) póki co żyję i płodna chyba jestem. Oprócz ataków zawsze są też pytania, ale tak samo jak nie chce mi się odpierać ataków, ta samo nie odpowiadam na te pytania. Nie kłócę się, nie zmuszam, nie dociekam swoich racji. Jestem wege w dużej mierze dzięki pomocy znajomych ze Szwecji i z Białegostoku i im za to dziękuję (choć na ten blog pewnie nie trafią).

Od czasu do czasu będę tu wrzucała moje wypociny kulinarne, może ktoś skorzysta ;) to też na moją sklerozę, nigdzie nie zapisuję tego, więc będzie to taka trochę chaotyczna "ksiażeczka" a raczej notatki kucharskie;)

czwartek, 19 lutego 2009

początek...

No właśnie. Ciekawe jaki powinien być. Jako że nigdy nie jestem na początku, a jeśli nawet kiedyś byłam to tego nie pamiętam, więc zacznę inaczej. Wstałam właśnie z łóżka i zacznę od miejsca, w którym skończyłam dzień wcześniej (książka? niedokończona plątanina drutów i szkła? praca magisterska? telefon do siostry?). A szkoda, bo chętnie spróbowałabym czegoś nowego.
Ostatnio czuję, jakbym żyła trochę połowicznie. Zapomniałam po raz kolejny o "noworocznym postanowieniu" czerpania z każdego dnia, nowego motta tzw. " żyj świadomie". O odwadze, sile wewnętrznej chyba też, ale coś czuję, że tego raczej łatwo się nie nabywa.
Może to zima. Poczekam.